Życie na 1%
Wbrew pozorm życie na 1% może okazać się zdrowszym i przyjemniejszym sposobem na przeżywanie życia, niż życie na 100%. W szczególności w kulturze ciągłego pośpiechu, oczekiwań i niedoścignionych wzorców piękna, szczęścia i sukcesu.
Pięć lat temu napisałem krótki tekst o tym, że warto żyć tak, jakby każdy dzień był naszym pierwszym. To moja mała filozofia życia. Na codzień więcej daje mi otwartość na to, co dzieje się wokół mnie, niż próba wyciskania z każdej chwili maksimum wrażeń.
Dzisiaj chcę podzielić się kolejnym „narzędziem”, które w ubiegłym tygodniu nazwałem sobie roboczo „życiem na 1%”.
Jednym z pierwszych skojarzeń z „jednym procentem”, zaraz po przekazywaniu podatku na OPP, mogą być popularne metody budowania mikronawyków. Są to strategie działania, polegające na systematycznym realizowaniu małych działań, pozwalających dzięki konsekwencji osiągać założone cele (krok po kroku). W wielu przypadkach jest to bardzo praktyczna metoda.
W moim „jednoprocentowym życiu” nie chodzi jednak o osiąganie długoterminowych celów, tylko o uwagę na siebie w bieżącej chwili i pytanie „Co mogę zrobić tu i teraz, żeby moje doświadczenie było o ten przysłowiowy 1% lepsze?” .
Cała praktyka przebiega w ten sposób:
- Zwrócenie uwagi na siebie tu i teraz i zadanie sobie pytania „Czego potrzebuję?”. Być może właśnie teraz potrzebuję więcej spokoju, ciszy, światła do czytania, albo jasności od mojego współrozmówcy.
- Sprawdzenie, jaki jest minimalny ruch (działanie), które mogę podjąć, żeby odpowiedzieć na tę potrzebę, choćby o 1%.
- Pójście za tym ruchem i sprawdzenie, czy potrzebuję czegoś jeszcze i czy mam na to przestrzeń. Być może przestrzeń była tylko na 1%, a może na nieco więcej? A może zmiana okazała się niekorzystna i warto ją skorygować? Łatwiej skorygować 1%, niż 100%.
Nie zachęcam do tego, żeby budować jakieś skale, robić pomiary i wyliczać procenty. Chodzi mi o to, żeby po prostu sprawdzać, czy w dynamicznej i złożonej rzeczywistości pełnej pilnych spraw, nie zapomnieliśmy o sobie.
Choć taka praktyka może stać się z czasem nawykiem (uważam, że całkiem zdrowym), to jednak przestrzegałbym przed stawianiem jej sobie za kolejny rozwojowy cel (np. „Od dzisiaj będę uważny na siebie, a moim KPI będzie...”). Są takie obszary, w których stawianie celów wypacza sens działania i odbiera przyjemność. Odczuwamy presję celowości, zamiast radość wynikającą z działania. Gonimy ideały i lepsze wersje samych siebie, zamiast żyć.
Praktyka ta nie jest oczywiście rozwiązaniem na wszystkie problemy. Nie wierzę w metody uniwersalne. Czasami np. konieczne może być postawienie twardych granic (w nauce o złożoności często mówimy o nich „rigid boundries” – np. były nimi ograniczenia wprowadzone na poczatku pandemii Covid-19).
Na koniec, jeżeli mógłbym coś doradzić, każdej zainteresowanej osobie, to byłoby to ściągnięcie z tej praktyki oczekiwań dotyczących jej celowości (czy też „rozwjowości”). W zamian, spróbowanie wpisania jej w osobistą przestrzeń wolności. Przestrzeń, w której możemy sprawdzić, czy może być nam nieco wygodniej, ciszej, bezpieczniej.