Ostatnia rzecz, której teraz potrzebujemy, to przyspieszenie transformacji cyfrowej.
Znajdujemy się w przełomowym momencie historii, po którym prawdopodobnie długo będziemy wracać do normalności. Bardzo możliwe, że normalność zaczniemy definiować inaczej. Świat walczy z zarazą, całe społeczeństwa zamknęły się w domach (dosłownie), a w trakcie i po przejściu tej śmiertelnej pandemii szykuje się gospodarczy kryzys, znacznie większy niż ten z 2008 roku. Można też zaryzykować stwierdzenie, że staliśmy się w ciągu kilku dni “społeczeństwami online” (nie myślę tylko o Polsce). Czy ten “online’ to przejściowe działanie, wynikające z konieczności bieżącej chwili i próby utrzymania pozorów normalności, czy może nieodwracalna transformacja społeczna? I czy powinniśmy słuchać pojawiającego się zewsząd nawoływania do przyspieszania transformacji cyfrowej?
Wtorek, 31 marca 2020, godzina 12:58
Wprowadzam ostatnie edycje do tekstu. Pandemia koronawirusa szaleje na całym świecie (bieżący raport WHO podaje, że na świecie do wczoraj odnotowano 697 243 przypadków zarażenia SARS-COV-2 i 33 257 przypadków śmierci). A zaraza nabiera dopiero rozpędu.
Wiele osób w tej sekundzie, tak samo jak ja, czuje w sobie lęk i niepokój o przyszłość, bezpieczeństwo i zdrowie swoich bliskich i swoje własne, o pracę i możliwości utrzymania się. Nie wiemy jak świat będzie wyglądał za miesiąc, za pół roku, za rok. Nie wiemy, kiedy uda się opanować tę zarazę, ile osób umrze. Ilu lekarzy, pielęgniarek, pracowników służb mundurowych, wolontariuszy odda swoje życie, próbując ratować nasze.
A jak to się skończy, czy będziemy mogli znowu się swobodnie witać, przytulać, siadać obok siebie w autobusach, podróżować bez lęku i z zaufaniem do drugiego człowieka?
Historia jak z katastroficznego filmu. Ale to nie jest film.
Interwencje
Temat wybranych działań i zjawisk systemowych, które obserwujemy w ostatnich tygodniach, omówiłem nieco w jednym z poprzednich wpisów, dlatego tutaj odniosę się tylko do interwencji podejmowanych teraz przez wiele rządów na całym świecie.
Social distancing (dystans społeczny), przymusowe kwarantanny dla osób, które miały kontakt z osobami zarażonymi SARS-COV-2, wstrzymany ruch graniczny, zamykanie miast, ograniczanie swobód obywatelskich, zakaz publicznych zgromadzeń, to tylko wybrane działania konieczne do opanowania szerzącej się zarazy.
Czy są to działania właściwe? Wierzę, że tak i nawet nie chcę na ten temat dyskutować. W milczeniu akceptuję i podporządkowuję się zaleceniom. Zdaję się na słowa osób, które wiedzą lepiej ode mnie, co robić w tej sytuacji.
Niestety, skutki uboczne tych interwencji mogą przynieść olbrzymie negatywne konsekwencje, nie tylko gospodarcze, ale również społeczne. Wybieramy w tej chwili mniejsze zło. Jednak czy odzyskamy to, co było przed pandemią, czy strach minie, czy odzyskamy znaną nam do tej pory wolność? O tym może napiszę innym razem.
„Kto może niech pracuje i uczy się w domu…”
a kto nie może nic zrobić, niech po prostu zostanie w domu.
W ostatnich tygodniach nasze codzienne funkcjonowanie opiera się na komputerach, smartphone’ach i sieci Internetowej jeszcze bardziej niż do tej pory. Praca, edukacja, kontakt z administracją publiczną, płacenie rachunków, telemedycyna, zakupy spożywcze…
Jeżeli ktoś żył w przekonaniu, że praca zdalna na masową skalę to pieśń przyszłości, albo coś zarezerwowanego dla branży IT, to może być teraz mocno zdziwiony.
Jednak w tym, czego doświadczamy obecnie, wcale nie chodzi o zdalną pracę i edukację.
Musimy zdać sobie sprawę z faktu, że praca zdalna i edukacja online są strategiami, które mają pomóc nam funkcjonować w kryzysie poprzez utrzymanie systemów, w których funkcjonowaliśmy do tej pory (np. systemu edukacji, firm i instytucji, w których pracujemy, etc.), by nie doszło do ich całkowitego załamania. Dodatkowo, ma to pomóc nam zachować pozory normalności poprzez zachowanie ciągłości wykonywanych działań.
To, co jest jednak w tej chwili krytyczne, to nie praca i edukacja zdalna, tylko pozostanie w domach, by mitygować ryzyko załamania się systemu służby zdrowia i chronić zdrowie i życie swoje i innych.
Nie jesteśmy teraz w domach po to, żeby pracować i uczyć się przez Internet, tylko pracujemy i uczymy się przez Internet, bo musimy siedzieć w domach.
Trochę jakby...
Można by powiedzieć, że przecież jest “normalnie”. Zamiast do pracy idziemy trochę jakby do pracy, tylko, że do drugiego pokoju, albo do kuchni. Wszystko dzieje się, tak trochę jakby po staremu. Rozmawiamy z naszymi znajomymi z pracy, realizujemy zlecone nam zadania, płacimy rachunki online, słuchamy wykładów i odrabiamy lekcje, trochę jakby normalnie.
Filozof Daniel C. Dennett w doskonałej książce „Dźwignie wyobraźni i inne narzędzia do myślenia” opisał w jednym z rozdziałów operator trochę jakby, by omówić zwiększające się poziomy kompetencji poznawczych różnych istot. Wskazał, że różne istoty wykazują różnice zarówno na poziomie organizacji struktury swojej budowy, jak i na poziomie swoich funkcji kognitywnych (mimo, że zbudowane są z tych samych części składowych, mogą realizować różne funkcje).
Zanim powstały bakterie, istniały trochę jakby bakterie, zanim powstały ssaki, istniały trochę jakby ssaki, a zanim powstały psy, istniały trochę jakby psy i tak dalej. [...] Małpa człekokształtna i jabłko składają się z tych samych podstawowych elementów, różnie ustrukturyzwanych i wykorzystywanych w wielopoziomowej kaskadzie różnych kompetencji funkcjonalnych.
– Daniel C. Dennett
Ja wykorzystuję operator trochę jakby jako dźwignię wyobraźni, by pokazać zjawisko odwrotne. W bieżącym kontekście nasze trochę jakby dotyczy podobnych funkcji, ale znacząco różni się struktura.
To trochę jakby robi olbrzymią różnicę. Zmieniamy w tej chwili nasz sposób interakcji z ludźmi i ograniczamy się do patrzenia w kilkunastocalowy świecący prostokąt na naszym biurku. To nie jest zdrowy kierunek w dłuższej perspektywie czasu, a jest elementem transformacji cyfrowej. Temu zagadnieniu planuję poświęcić poświęciłem osobny tekst.
Wołanie o cyfryzację, wołanie o transformację
Gdy czytam artykuły i wypowiedzi, że bieżąca sytuacja pokazuje, że powinniśmy przyspieszyć z transformacją cyfrową, to zapala mi się w głowie czerwona lampka…
Zanim rozwinę myśli kryjące się za “czerwoną lampką w głowie”, chcę wyraźnie podkreślić, że wykorzystuję Internet (od kilkunastu lat) do tego, by zdalnie pracować z wielu miejsc na świecie (teraz też pracuję zdalnie). Korzystam z udogodnień jakie daje technologia (mam w domu m.in. pralkę, lodówkę, nocna lampkę i głośnik bluetooth). Utrzymuję się głównie z projektowania nowych technologii, pomagam je budować i wdrażać, jak również pomagam adaptować istniejące technologie do nowych zastosowań. Doskonale widzę, że dzięki możliwościom, które daje nam dzisiaj sieć Internet oraz powszechność komputerów osobistych i smartphone’ów, nie zanotowaliśmy w ułamku sekundy gospodarczego i społecznego załamania na niespotykaną dotąd skalę. Cześć z nas pracuje zdalnie, edukacja toczy się dalej (mimo lekkiej czkawki).
Zatem skąd ta czerwona lampka? Dlaczego uważam, że szybka transformacja cyfrowa nie jest lekarstwem na przezwyciężenie kryzysu?
Mogłoby się wydać, że obecnie najlepszą strategią ratowania firm i miejsc pracy, a przy tym zabezpieczenia służby zdrowia (naszego zdrowia i życia) jest przyspieszenie transformacji cyfrowej. Słychać głosy, że to działanie dobre na teraz, ale też na przyszłość, gdyby nie daj Boże, po obecnej pandemii, pojawił się np. jej nawrót, albo jeszcze gorszy wirus lub kataklizm.
By uzasadnić swoją tezę, zniuansuję nieco pojęcie transformacji cyfrowej.
Transformacja cyfrowa optymalizująca wykorzystanie kapitału
Potoczne rozumienie transformacji cyfrowej to po prostu synonim automatyzacji procesów biznesowych i produkcyjnych. To co jest powtarzalne (choć teraz coraz mocniej możemy zacząć dostrzegać zastępowanie ludzi w obszarach tzw. kreatywnych), możemy zastąpić robotem (programem), który będzie wykonywać dane zadanie zamiast człowieka.
Część osób mówiąc o transformacji cyfrowej ma na myśli szerszą definicję. Mówi o użyciu nowych technologii, by nie tylko wdrożyć automatyzację procesów biznesowych i produkcyjnych, ale też transformować model biznesowy i kulturę organizacji, by odpowiedzieć na zmieniające się trendy wśród klientów (którzy też szybko adaptują nowe technologie).
Niestety, obie powyższe definicje reprezentują bardzo wąski (w kontekście perspektywy widzenia), mało krytyczny ale niezwykle popularny nurt w myśleniu biznesowym, o zwiększaniu konkurencyjności poprzez optymalizację kosztów i unikanie kosztów.
Od wielu lat podkreślam (np. mówiłem o tym tutaj i tutaj ), że postępująca automatyzacja i cyfrowa transformacja, której głównym celem jest tego typu optymalizacja, to olbrzymi koszt dla gospodarki, ryzyko dla organizacji, a przede wszystkim osobista tragedia wielu osób (tych którzy tracą pracę i ich rodzin i społeczności). W konsekwencji jest to olbrzymi koszt społeczny.
Transformacja cyfrowa generująca wartość
Działania związane z transformacją cyfrową, gdy odpowiednio mądrze przeprowadzone, mogą pomóc zwiększyć zwinność i sprężystość organizacji, by znosić problemy (np. takie jak ten, z którym mierzymy się w tej chwili).
Transformacja, o której piszę, ma poszerzać poziom sprawczości pracowników i dawać możliwości rozwojowe organizacji, a nie powodować betonowanie procesów poprzez ich automatyzację. Taka transformacja nadaje większe zdolności adaptacyjne systemom, zamiast optymalizować je w oderwaniu od dynamicznie zmieniającego się kontekstu.
Taka transformacja to również zrozumienie szerszego kontekstu, zrozumienie potrzeb środowiska naturalnego, gospodarczego i społecznego, oraz bieżących wyzwań paradygmatu ekonomicznego, w którym funkcjonujemy.
Rozróżnienie, które stosuję, nie jest jednak zbyt powszechne. Praktycznie się o nim nie mówi.
Postępujący od wielu lat kryzys na rynku pracy spowodowany jest w dużej mierze rozwojem automatyzacji opartej na optymalizacji wykorzystania kapitału, a nie generowaniu wartości. Nawoływania, które słychać coraz głośniej, niestety wiążą się z wołaniem o podejście optymalizacji kapitału, bo tym najłatwiej przemówić do wyobraźni przedsiębiorców (którzy teraz są w olbrzymich kłopotach – sam jestem przedsiębiorcą i widzę, co się dzieje) i dużo łatwiej takie podejście wdrożyć. Natomiast myślenie o wartości, która nie jest wyrażana tylko w postaci cyferek na rachunku bankowym, może wydawać się pierwszej chwili trudna do pojęcia.
Tsunami
Wracając do mojej czerwonej lampki w głowie.
Kataklizm, który nadchodzi i będzie zbierać swoje żniwo przez kolejne lata, to gospodarcze i społeczne załamanie, które nastąpi po opanowaniu pandemii koronawirusa. Już teraz widać, że coraz więcej osób z dnia na dzień traci pracę. Nie myślę o zwolnieniach w firmach, które przez ostatnie lata pompowały swoją bańkę sukcesu. Niezwykle ucierpią całe branże. Turystyka, transport, gastronomia, przemysł...
Osoby, które piszą teraz o konieczności szybkiej transformacji cyfrowej, może nawet same czują chłodny powiew zmian i obawy o własną pracę, jednak to ludzie, którzy żyli do tej pory w usługach i z działalności offline, znaleźli się w oku cyklonu. I bardzo proszę, nie bawmy się w retorykę, że w tej chwili rodzą się szanse i nowe okazje biznesowe dla wszystkich. To nie czas i miejsce na takie słowa. Takie szanse się rodzą, ale dla wybranych. Nie dla wszystkich.
Liczba zwolnień będzie bardzo duża. Transformacje cyfrowe skupione na optymalizacji wykorzystania kapitału, które wydają się teraz szansą na uratowanie wielu biznesów, będą zwiększać liczbę zwolnień poprzez eliminację miejsc pracy, a to tylko pogorszy sytuację gospodarczą i społeczną.
Musimy zacząć myśleć o transformacji opartej na tworzeniu wartości, budowaniu zrównoważonych modeli biznesowych (społecznie, ekonomicznie i ekologicznie) i tworzeniu przestrzeni, w których ludzie będą znajdować zatrudnienie.
“Gdy mówię digitalizacja, to w sumie myślę o touchless…”
Kolejną ważną rzeczą, którą chcę podkreślić, bo moja czerwona lampka zapala się tutaj jeszcze mocniej, to że w dyskusji na temat bieżącej sytuacji i konieczności przyspieszania transformacji cyfrowej pojawia się typowy błąd mylenia celów z rozwiązaniami.
Nikt tak naprawdę nie chce wprowadzać transformacji cyfrowej (no może poza firmami, które sprzedają takie usługi). Za to bardzo wiele firm chce w tej chwili rozwinąć swoje usługi tak, by oferowały nowe jakości, generując dzięki temu wartość swoim klientom (szerzej: interesariuszom).
Wiemy, że koronawirus roznosi się droga kropelkową, dlatego oprócz dezynfekcji klamek i zasłaniania ust chusteczką higieniczną podczas kichania, ograniczamy teraz większość kontaktów bezpośrednich z innymi osobami oraz staramy się dotykać jak najmniej rzeczy rękoma.
Nagle inne niż do tej pory charakterystyki otaczających nas usług i produktów stały się krytyczne. Są nimi np.: contactless i touchless. Zmiana w kontekście sprawia, że zmieniają się nasze priorytety. Higieniczność, kosztem estetyki. Bezpieczeństwo, kosztem wolności.
Widzimy bardzo wyraźnie, że automatycznie otwierające się drzwi są nie tylko bardziej wygodne, ale przede wszystkim bardziej higieniczne.
Natomiast samoobsługowa kasa w sklepie chroni zdrowie pracownika i klienta, poprzez usunięcie konieczności kontaktu z drugim człowiekem. Niestety, samoobsługowa kasa, w przeciwieństwie do automatycznych drzwi, realizuje swoją funkcję kosztem miejsca pracy człowieka. Zwróćmy uwagę, że kasy samoobsługowe były w wielu miejscach zanim koronawirus zaczął rujnować naszą codzienność. Samoobsługowe kasy były wdrażane ze względów optymalizacji kosztów prowadzenia sklepu (i długoterminowy problem znajdowania i zatrudniania pracowników).
Pojawia się pytanie, czy istnieje inna droga pozwalająca stworzyć rozwiązanie, które pozwoli zachować miejsce pracy, a jednocześnie będzie bezpieczne w przypadku kolejnej epidemii (może te osłony na ladę z plexi w Żabce wcale nie są takim złym pomysłem?).
Dobrze, to jutro wyłączymy Internet
Wiele osób, które w tej chwili nawołuje do przyspieszania transformacji cyfrowej, nie tylko pomija koszty gospodarcze i społeczne wprowadzania takich zmian, ale często przywołuje argumenty związane z tworzeniem rozwiązań „odpornych na przyszłość” (ang. futureproof) czy antykruchych.
Nassim Nicolas Taleb, twórca pojęcia antykruchości, tak o niej pisze:
Niektórym rzeczom służą wstrząsy; rozwijają się i rozkwitają pod wpływem zmienności, przypadkowości, nieładu i stresu; przygody, ryzyko i niepewność to ich żywioł. [...] Antykruchość to coś więcej niż odporność czy wytrzymałość. Odporność pozwala przetrwać wstrząs bez zmian; antykruchość zmienia na lepsze.
– N. N. Taleb
Warto podkreślić, że jedną z kluczowych idei promowanych przez Taleba jest tworzenie opcji, dzięki czemu system zyskuje lepsze cechy adaptacyjne w momencie wstrząsów.
...opcje, wszelkie opcje, są wektorami antykruchości, ponieważ dzięki nim wasz potencjał zysków może być wyższy od potencjału strat.
– N. N. Taleb
Promowane podejścia do transformacji cyfrowej nie tworzą odpowiednio szerokiej opcjonalności, przez co podnoszą ryzyko, zamiast je dywersyfikować (nie mówiąc już o budowaniu potencjału zysku w momencie wstrząsu).
Innymi słowy, przenoszenie nadmiernej ilości działalności do Internetu i ich automatyzacja, a nie ich zrównoważony rozwój w świecie offline i online, to podcinanie gałęzi na której siedzimy (już nawet nie chcę rozpisywać problemu ubożenia społeczeństwa z tego powodu, problemu długiego ogona i zasady „zwycięzca bierze wszystko”). Taka strategia powoduje, że stajemy się coraz mocniej zależni od technologii, bez tworzenia alternatyw. A z technologią przecież może stać się wiele rzeczy. Np. ktoś ją może wyłączyć, albo technologia może się po prostu popsuć. I co wtedy?
Jak żyć?
Uważam, że rozsądny i zrównoważony rozwój technologii, ujęty w sposób holistyczny poprzez uwzględnienie wielowymiarowej relacji technologii z różnymi systemami (ludźmi, systemem społecznym, gospodarczym, ekonomicznym, czy środowiskiem) to kierunek w którym powinniśmy iść.
Musimy dostrzegać zarówno jasne, jak i ciemne strony technologii. I mówić o nich głośno i wyraźnie. To cześć naszej odpowiedzialności i zawodowej etyki.
W tej chwili podejmowane działanie pozwalają na adaptację części funkcji znanych nam systemów do gwałtownie zmienionych okoliczności. Jednak naszym dążeniem powinno być jak najszybsze powrócenie do międzyludzkich bezpośrednich relacji, a nie pogłębianie technologicznych barier, które nas od siebie coraz bardziej oddalają. Nie myślmy o tym jak przyspieszać transformację cyfrową, tylko o tym, jak wspierać naprawę gospodarki, środowiska naturalnego i naszych relacji międzyludzkich, wykorzystując do tego nasz twórczy potencjał.
Skupmy się na tym, by po usunięciu zagrożenia związanego z koronawirusem, jak najszybciej wrócić do zdrowej normalności i międzyludzkich interakcji, a nie do tak jakby normalności i tak jakby interakcji (przez sieć).
Niewidzialne piłeczki golfowe i cisi bohaterowie
Ostatnie tygodnie to również wiele pięknych zachowań i gestów.
Jestem wysoce poruszony obywatelskimi postawami i solidarnością ludzi. Akcje społeczne mające na celu wspieranie służby zdrowia (poprzez przygotowywanie maseczek i przyłbic, czy gotowanie posiłków), pomoc seniorom w robieniu zakupów, skrzykiwanie się ludzi, by wspierać biznesy (głównie drobne usługi), które padają, to tylko wybrane przykłady szlachetności i solidarności, które możemy obserwować.
To wspaniale, że nie dajemy się zastraszyć tym małym, niewidzialnym golfowym piłeczkom z wypustkami, które rujnują nasz świat. Za to stajemy się solidarni i pomagamy sobie wzajemnie. Wielki szacunek dla wszystkich, którzy robią, to, co mogą, by wzajemnie się wspierać w tych trudnych dniach.
W ramach działań, które podejmujemy z inicjatywy moich przyjaciół, wspieramy nauczycieli w adaptacji istniejących rozwiązań technicznych do prowadzenia lekcji online, ale również rozwijamy narzędzia offline, które pomogą zmniejszać bariery technologiczne pomiędzy nauczycielami i uczniami. Naszym nadrzędnym celem nie jest jednak transformacja cyfrowa edukacji, tylko pomoc w adaptacji do bieżących, tymczasowych warunków, a następnie pomoc w powrocie do normalności (a nie tak jakby normalności).