Carpe diem! Żyj tak, jakby każdy dzień był Twoim pierwszym
Idee #YOLO (sic!), czy „życia tak, jakby jutra miało nie być”, kompletnie ze mną nie rezonują. Budzą we mnie niepokój i poczucie bezsensu. Moja wewnętrzna niezgoda z tymi ideami, skłoniła mnie do podzielenia się z Wami moją prostą filozofią, którą nazywam przeżywaniem pierwszego dnia.
Każdemu z nas co jakiś czas zdarza się przeżywać pierwszy dzień. Pierwszy dzień pracy nad nowym projektem, pierwszy dzień w nowym mieście, pierwszy dzień w podróży.
Dla mnie pierwszy dzień niesie za sobą coś wyjątkowego. Czas wydaje się płynąć nieco wolniej, rzeczy są jakby troszkę wyraźniejsze, lepiej zapamiętuję zdarzenia, których subiektywnie odczuwam więcej. Pierwszy dzień jest długi i fascynujący.
Niezwykłość dnia pierwszego manifestuje się w kilku splecionych ze sobą doświadczeniach: obecności, nowości i poznawaniu.
Obecność to zanurzenie w chwili bieżącej. Bycie ze sobą i światem tu i teraz. Jestem obecny, gdy z pełnym zaangażowaniem obserwuję rzeczywistość. Idąc przez miasto wyraźnie widzę otaczające mnie kształty i kolory. W skupieniu słucham głosu swojego rozmówcy. Nie oceniam, po prostu jestem.
Obecność pozwala mi za każdym razem odkrywać świat na nowo. Nie zawsze dostrzegam rzeczy nowe. Czasem widzę to co już znałem, ale z innej perspektywy. Rysuję świat kolejny i kolejny raz od początku.
Takie „nowe” spojrzenie uruchamia moją wyobraźnię. Nadaję rzeczom sens, albo ten sens łamię. Widzę nowe połączenia i korelacje. Kwestionuję to co uznawałem za prawdę. Godzę się z tym, z czym zgodzić się wcześniej nie umiałem. Odrywam się od swoich schematów myślenia i idę w zupełnie nowych kierunkach. Czuję w sobie radość poznawania.
Zachwycam się miejscem, w którym jestem. Ciesze się każdą rozmową. Niekiedy nie wiem, czego mogę się spodziewać, więc czuję w sobie mieszankę tremy, radości odkrywania i nadziei.
Tak niezwykły jest pierwszy dzień.
Przejście w dzień drugi i dni kolejne, to dość gwałtowny proces popadania w rutynę. Coraz mniej we mnie zachwytu, za to coraz więcej automatyzmu. Codzienne działania i interakcje deleguję na system pierwszy (myślenie szybkie). Moja zwiększona automatyzacja procesów wzmaga we mnie uczucie, że życie przelatuje mi przez palce. Czas wydaje się biec szybciej. Mijają tygodnie. Mijają lata. Radość odkrywania i poznawania gubi się w codziennym bezrefleksyjnym biegu.
I tak adaptuję się do takiego półautomatycznego życia, mimo, że gdzieś w środku się na to nie godzę. Zaczynam marzyć o zmianie. Chcę uciec, wyjechać, by móc znowu gdzieś przeżyć dzień pierwszy...
I wtedy do rzeczywistości przywołuje mnie myśl, że każdy dzień jest moim kolejnym pierwszym dniem.
Znowu widzę i słyszę wyraźniej. Jestem obecny. Odkrywam wszystko na nowo.
I zamiast na siłę szukać nowych wrażeń i atrakcji gdzieś tam, pozwalam sobie przeżywać wszystko od nowa tu gdzie jestem. Pierwszy dzień, po minionym pierwszym dniu.
Niech sobie to będzie wyższą mądrością, albo najprostszą naiwnością: ale kto tak umie żyć bieżącą chwilą i kto tak przyjaźnie i troskliwie potrafi doceniać każdy przydrożny kwiatek, każdy, nawet najdrobniejszy, zabawny moment, temu życie już nic złego zrobić nie może.
– Herman Hesse, Wilk Stepowy